Rzadko się zdarza, by ktoś poruszał temat poszkodowanych Niemców w czasie II wojny światowej (cholera, cały czas walczę z odruchem pisania "wojna światowa" z dużej litery"). "Złodziejka książek" jest tutaj jednym z nielicznych wyjątków, gdzie pokazane jest cierpienie nie Żydów, Polaków, Czechów czy innych Słowian, a właśnie Niemców - czyli prowodyrów tej wojny.
Czy jednak można nazwać prowodyrem dziecko, które się urodziło, jak akurat NSDAP dobrało się do władzy? Czy uzasadnionym jest bombardowanie miast, w których mieszka pełno cywilów tylko po to, by dać do zrozumienia Hitlerowi, że nie może sobie anektować jednego kraju po drugim? Alianci tak robili i zabili mnóstwo niewinnych ofiar. Z drugiej strony co taki przeciętny Niemiec mógł zrobić, gdy Hitler przejmował władzę? Zrezygnować z obywatelstwa i wyjechać, gdy jego rodzina mieszka tam od setek lat? Ok, ktoś mógłby powiedzieć, że ktoś tę zbrodnicza partię wybrał i wygrała ona demokratyczne wybory. A ja wtedy spytam: a czy Ty, jako wyborca, wiesz na kogo głosujesz? Kto zagwarantuje, że zaraz jakiemuś politykowi nie odwali palma i nie zaanektuje takiego Krymu grożąc wybuchem wojny? On też, zdaje się, wygrał wybory. Co więcej jego rodacy są z niego ponoć bardzo zadowoleni i zapewne będą chcieli więcej, a to może znowu skończyć się wybuchem konfliktu i cierpieniem ludzi. I tak w kółko.
Swoją drogą to ciekawe jest jak ta lektura wpisuje się w niedawno przeprowadzona przeze mnie rozmową z teściem na temat sytuacji politycznej na Ukrainie i aneksji Krymu. Jego stanowisko jest jasne: jeśli na Krymie większość czuje się Rosjanami, to powinni być w Rosji. Gdy to usłyszałem, to się nieco zbulwersowałem: "jakże to tak, to jeśli teraz Śląsk zażąda autonomii to po prostu mają się wypisać z Polski i stworzyć własną nację?" Teść stwierdził, że czemu nie - zaoszczędzi to mnóstwa żyć z obu stron, a przecież każdy chce żyć i szkoda umierać tylko za to, że ma się wpisane obywatelstwo "polskie" na kawałku papieru. Nie zgodziłem się wtedy z nim, bo uważałem, że jako kraj nie możemy sobie pozwolić na utracenie kilkumilionowej aglomeracji, w tym prężnie rozwijających się Katowic. Po lekturze tej książki mam jednak mieszane uczucia. Może faktycznie nie warto przelewać krwi za coś takiego jak granice? Kto w ogóle wymyślił granie? Po co? Czy ja, jako zwykły obywatel mam jakikolwiek wpływ na nie? Czy mam jakieś korzyści z tego płynące, że jestem Polakiem? Przecież równie dobrze mogłem się urodzić na Krymie, w Niemczech - i mieć temat Krymu w dupie albo w Somalii i własnie konać z pragnienia. Więc skoro tak mało ważne jest miejsce urodzenia to może nie warto go bronić do grobowej deski? Obym nie musiał nigdy stanąć przed takim wyborem, bo w tej chwili nie mam pojęcia co bym zrobił.
Konkluzja tej książki jest taka - w wojnie nie ma wygranych, wszyscy na tym tracimy, a tylko nieliczni wybrańcy potrafią na tym zyskać (czyt. dostawcy broni). Czyli w zasadzie jak z wszystkim.
A tak w ogóle to książka jest naprawdę bardzo dobra i trafia na półkę.